Cytując klasykę polskiego filmu: „Im wyżej wyleziesz, tym z większym hukiem zlecisz!”
Jakiś czas temu wspominałem w jednym z materiałów o kłopotach tzw. gigantów technologicznych. Masowe zwolnienia w tym obszarze dotyczą już setek tysięcy pracowników – do niedawna hołubionych, noszonych na rękach i o których walka toczyła się nie tylko na noże, ale wręcz na miecze i katany. Tym bardziej zastanawia powszechny odwrót od tego trwającego już od wielu lat trendu…
Skala i tempo zwolnień są coraz bardziej zatrważające. Co więcej, dotyczy to w największym stopniu firm, które jeszcze rok temu święciły i ogłaszały triumfy, zapowiadając jednocześnie dalsze, wielomiliardowe inwestycje. Mowa o biznesach technologicznych ze ścisłej, globalnej czołówki.
By faktycznie zrozumieć skalę i wpływ zjawiska…
… wystarczy wspomnieć, że do listy obok Amazona czy Google dołączył właśnie np. Spotify. Prezes tego ostatniego w mailu wysłanym do setek zwalnianych pracowników wprost przyznaje, że firma miała “zbyt ambitne plany” i za dużo wydawała na nierentowne inwestycje.
W Microsoft z kolei obserwujemy już kolejną rundę zwolnień, a gigant powołuje się na “trudne otoczenie gospodarcze” – naprawdę, szacun dla dyrekcji za to sformułowanie.
I na deser tej krótkiej listy przykładów mój faworyt – Goldman Sachs, który nie jest wprawdzie przedstawicielem branży technologicznej, ale bez wątpienia był zaliczany do najnowocześniejszych biznesów finansowych. Tysiące jego zwalnianych pracowników dostało dosłownie 30 minut (sic!) na spakowanie się.
Ale to nie koniec.
Nie można tutaj pominąć firmy i nazwiska, które samo w sobie przez ponad dekadę było synonimem sukcesu i “american dream”.
Co z Zuckerbergiem, pytacie? Właściciel Facebooka ogłosił falę zwolnień pod koniec minionego roku. Meta zainwestowała wręcz trudną do wyobrażenia górę gotówki w projekt oparty o wirtualny świat (tzw. Metaverse). Koncept już pochłonął ponad 40 mld $ i wciąż nie nadaje się, by choć pod postacią testowej zajawki pokazać go komukolwiek.
Cóż, wygląda na to, że nie wyszło…
Do niedawna ów świat technologicznych gigantów wydawał się niewzruszony.
Panowała w nim powszechna szczęśliwość, a rządząca nim garstka ludzi uwierzyła, że cyfrowa rewolucja, spowodowana w głównej mierze pandemią, będzie trwała wiecznie. Co ciekawe, do takiej złudnej wiary przyznał się wprost np. były właściciel Twittera czy wspomniany twórca Facebooka.
Ten technologiczny teatr lalek, wraz z przekonaniem o wszechmocy jego głównych aktorów, właśnie dzieli los domku z kart. Jedną z ważnych przyczyn jest krótkowzroczność i niedostrzeganie wyraźnych sygnałów, że jeszcze do niedawna uwiązani do swoich domów, kanap i komputerów konsumenci mogą z powrotem wydawać swoje pieniądze gdzie indziej – czyli w realnym świecie. A tych pieniędzy mają też coraz mniej.
Ale ważniejszym powodem, dla którego cyfrowe imperia zaczynają w przyspieszonym tempie zwijać swoje zabawki jest jeden fakt…
Skończyły się darmowe pieniądze!
W świecie, w którym stopy procentowe wynosiły okrągłe zero łatwo było inwestować w różnorakie, coraz bardziej nierealne pomysły. Tymczasem w boleśnie odczuwanym kryzysie klienci nie są już skłonni bez opamiętania szastać pieniędzmi. Swoje podejście zmienili również inwestorzy z potencjalną gotówką do wydania. Finansowanie kolejnych, pisanych patykiem na wodzie projektów stało się po prostu za drogie.
W ten sposób zwolnionych zostało w ostatnim roku w samych tylko Stanach Zjednoczonych ponad 200 tys. pracowników. I na tym z pewnością się nie skończy…
A rozwój bez granic właśnie swoją granicę napotkał – w postaci twardej ściany. Albo dna.