Czy jest szansa na koniec windowania cen?
W miejsce inflacyjnego blitzkriegu zaczynamy powoli obserwować trwalsze okopywanie się i trwanie na umocnionych pozycjach. A dzieje się tak w trakcie nieustającego konfliktu producentów/sprzedawców z klientami. Konflikcie rozpętanym bez udziału woli czy intencji jednych i drugich. Okopy są ważne, bowiem utrudniają znacznie wojenny pochód, a konkretnie – pochód cen. W ostatnim czasie producenci podnosili je niemal bez opamiętania z jednego, prostego powodu. Bo mogli. Z jednej strony spowodowane to było oczywiście rosnącymi równie bez opamiętania kosztami; lecz niektórzy czynili to po to, aby wielokrotnie zwiększać swoje zyski.
- Konsumenci, osłuchani i opatrzeni z problemem inflacji spodziewali się wzrostu cen, bez szemrania płacili więc coraz więcej. Ograniczając się i tnąc wydatki wszędzie, gdzie się dało. Ale wszystko wskazuje na to, że nadchodzi kres ich możliwości. I cierpliwości. Dlaczego to dla nas ważne? Oprócz tego, że wszyscy jesteśmy klientami?
- Zaskakująco nie zaczniemy od rynków finansowych czy cen ropy. Rzućmy za to okiem na jednego z absolutnych potentatów, czyli na największego na świecie producenta jogurtów:) Koncern opublikował dopiero co kwartalne raporty i widzi przed sobą świetlaną przyszłość, jako że pomimo drastycznego podniesienia cen, udało mu się utrzymać sprzedaż na tym samym poziomie. Co wprost oznacza, że konsumenci godzą się z tym, że płacą więcej – i nadal kupują tak samo. Ten sam model wzrostu zysków przy skokowym wzroście cen zastosowało mnóstwo innych gigantów spożywczych i najwięksi światowi producenci żywności. Dotyczy to niemal wszystkich produktów, od płatków śniadaniowych po karmę dla kota.
- Ale tu zaczyna się pojawiać wątek konsumenckiego oporu. Zarządy największych firm coraz częściej oceniają, że to już jest szklany sufit dla procesu windowania cen. Przyznają, że na czysto zarabiają teraz więcej niż kiedykolwiek. Planując przyszłość, coraz mocniej biorą pod uwagę konieczność dokonania zasadniczego zwrotu w strategii sprzedaży. Jak powszechnie wiadomo, cytując już nie raz cytowanego klasyka, im wyżej wyleziesz, tym z większym hukiem zlecisz.
- Za chwile zacznie się coraz wyraźniej okazywać, że wszystko w rękach konsumentów. A dokładniej – w portfelach. I objawia się to coraz bardziej konsekwentnym oszczędzaniem na wydatkach i cięciu ich na wszelkie sposoby. Skutkiem jest masowa i coraz silniej odczuwana zmiana zwyczajów zakupowych. I to najpewniej bardzo trwała zmiana, bowiem ceny rosły (i nadal rosną!) w astronomicznym tempie już od naprawdę długiego czasu. Więc do zmian szło się już przyzwyczaić; a teraz zaczynają być odczuwane tego skutki. Gdy wypływa z portfela coraz więcej, a wpływa do niego ciągle tyle samo, to właśnie jest w pełnym tego słowa znaczeniu „spadek siły nabywczej”. Czyli inflacja w codziennej praktyce.
Jak świat światem konsumenci stosują te same strategie finansowego przetrwania.
To po pierwsze ograniczanie się do wydatków absolutnie koniecznych. Tu ofiarą padają w pierwszym rzędzie dobra i produkty, bez których łatwo można się obejść. A im są droższe, tym chętniej skreślane są z listy zakupów. Po drugie – redukcja generalna zakupów jako całości. Kupujemy wszystkiego odpowiednio mniej, żeby racjonalniej gospodarować zmniejszonymi zasobami. Po trzecie wreszcie, zastępowanie tego, co kupowaliśmy dotychczas tańszymi odpowiednikami. Wiąże się z tym zgoda na dalsze wycieczki do tańszych sklepów i polowanie na promocje.
Raz wprowadzone w ten sposób zmiany stają się trwałymi nawykami tym pewniej, im bardziej pewni niektórzy producenci są własnej bezkarności w bezrefleksyjnym podnoszeniu cen na potęgę. Ci będą musieli trwale pożegnać się z dotychczasowymi klientami i w perspektywie obniżać ceny tym boleśniej.
- Okopanie się masowego konsumenta na zarysowanych wyżej pozycjach ma siłę wreszcie bardziej zdecydowanego obniżenia inflacji. O wiele bardziej skutecznego, niż kolejne występy, przepraszam, wypowiedzi naczelnego stand-upera finansjery, czyli prezesa Glapińskiego. Zwłaszcza, że nasze portfele w nadchodzących miesiącach (latach?) niestety będą nieuchronnie coraz szczuplejsze. Jako że, o czym zawsze warto przypominać, ewentualny spadek inflacji nie oznacza spadku cen. ****Oznacza ich dalszy wzrost!
Tyle, że w nieco mniej zawrotnym tempie.