W miejsce inflacyjnego blitzkriegu zaczynamy powoli obserwować trwalsze okopywanie się i trwanie na umocnionych pozycjach. A dzieje się tak w trakcie nieustającego konfliktu producentów/sprzedawców z klientami. Konflikcie rozpętanym bez udziału woli czy intencji jednych i drugich. Okopy są ważne, bowiem utrudniają znacznie wojenny pochód, a konkretnie – pochód cen. W ostatnim czasie producenci podnosili je niemal bez opamiętania z jednego, prostego powodu. Bo mogli. Z jednej strony spowodowane to było oczywiście rosnącymi równie bez opamiętania kosztami; lecz niektórzy czynili to po to, aby wielokrotnie zwiększać swoje zyski.
Jak świat światem konsumenci stosują te same strategie finansowego przetrwania.
To po pierwsze ograniczanie się do wydatków absolutnie koniecznych. Tu ofiarą padają w pierwszym rzędzie dobra i produkty, bez których łatwo można się obejść. A im są droższe, tym chętniej skreślane są z listy zakupów. Po drugie – redukcja generalna zakupów jako całości. Kupujemy wszystkiego odpowiednio mniej, żeby racjonalniej gospodarować zmniejszonymi zasobami. Po trzecie wreszcie, zastępowanie tego, co kupowaliśmy dotychczas tańszymi odpowiednikami. Wiąże się z tym zgoda na dalsze wycieczki do tańszych sklepów i polowanie na promocje.
Raz wprowadzone w ten sposób zmiany stają się trwałymi nawykami tym pewniej, im bardziej pewni niektórzy producenci są własnej bezkarności w bezrefleksyjnym podnoszeniu cen na potęgę. Ci będą musieli trwale pożegnać się z dotychczasowymi klientami i w perspektywie obniżać ceny tym boleśniej.