Bo samochody na benzynę i ropę to fantastyczny interes. Nie tylko przemysłu motoryzacyjnego czy paliwowego, co jest oczywiście, ale także – dla rządów. To one w ciągu ostatniego półwiecza zrobiły z tradycyjnych silników prawdziwe fabryki pieniędzy.
Samochody na ropę i benzynę regularnie dostarczają pieniędzy do państwowych budżetów. W ubiegłym roku pięć największych gospodarek europejskich na opłatach paliwowych zarobiło ponad 150 miliardów euro, czyli 2 procent wszystkich podatków. W Wielkiej Brytanii rząd zarabia więcej na sprzedaży paliw niż na sprzedaży alkoholu czy papierosów łącznie 🇬🇧💷. Podatki paliwowe mają dla rządów same zalety: przynoszą gigantyczne kwoty w porównaniu z kosztami zbierania, bo zbieranie jest wyjątkowo łatwe. Uchylenie się od nich jest praktycznie niemożliwe. No i podatnicy zwykle uznają je za sprawiedliwe; jeździsz autem — płacisz za utrzymanie dróg i leczenie ofiar wypadków. Trudno je będzie zatem zastąpić. Ale nie ma innej możliwości. Jak to zatem uskutecznić?
Co ma tę wadę, że ciężar utrzymania dróg spadłby także na tych, którzy nie korzystają z nich w ogóle, albo wciąż jeżdżą autem benzynowym i za drogi płacą
Ale i to rozwiązanie ma szereg obciążeń i minusów. Bo kto ma dom i domową instalację do produkcji energii, nikomu za nią nie płaci, auto ładuje za darmo i jeździ nim do woli – po publicznych drogach.
Wiąże się z tym jednak wysoki koszt i trudności w egzekwowaniu, np. za pomocą organizowania i instalowania automatycznych systemów naliczania opłat 🚦💳.
Ciekawa i całkiem praktyczna jest również opcja czwarta, a mianowicie obowiązkowa, kontrolowana przez państwo kilometrówka dla każdego auta na prąd. Wprowadzana obowiązkowo na przykład podczas corocznego przeglądu technicznego.