Gdzie nie spojrzeć, widać (głównie) inflację…
Wydawać by się mogło, że inflację, zatruwającą nam życie od miesięcy udało się już opanować. Z kolejnych krajów coraz to spływają informacje o jej wyraźnym spadku. Czasem wolniej, czasem szybko, ale ogólny trend jest zauważalny. Nawet u nas. Czy więc już jest pora na otwieranie szampana?
Zajrzyjmy do danych o rodzimej inflacji pochodzących od naszego własnego Głównego Urzędu Statystycznego. Majowe 13% to wyraźnie mniej niż jeszcze w kwietniu i marcu; nie mówiąc już o lutowym szczycie. Tylko, niestety, wciąż pamiętać należy, że dotyczy to średniego wzrostu wszystkich cen. Gdy przyjrzymy się, jak rzeczywiście wygląda sytuacja w naszych portfelach okaże się, że już np. żywność drożeje wciąż w tempie ponad 20% rok do roku!
Podobnie wygląda sprawa z cenami energii. A właśnie te dwa komponenty są szczególnie dotkliwe dla gospodarstw i budżetów domowych, a największym stopniu dotyczy to osób uboższych.
U których to właśnie wydatki na żywność i utrzymanie mieszkania ważą zdecydowanie najwięcej. To trochę zmienia spojrzenie na naszą codzienną rzeczywistość i świadomość, o ile faktycznie jesteśmy biedniejsi. Bo faktem jest, że biedniejemy generalnie w sposób coraz bardziej zatrważający.
Żeby nie było, że całą rzeczywistość rysujemy w czarnych barwach, są też lepsze wieści o tym, co staniało. O ok. 10% w stosunku do maja roku ubiegłego staniały paliwa. Ponadto po raz pierwszy od dawna ich ceny się ustabilizowały, a więc **nie wzrosły** w porównaniu z kwietniem. To co, cieszymy się?
Otóż niekoniecznie. Bo po pierwsze – potaniały nieznacznie. Po drugie, wprawdzie widać oznaki, że docierają powoli i do nas światowe sygnały obniżek w obszarze surowców, ale w niczym nie poprawia to kondycji naszych portfeli.
Obecne 13% oznacza, że zakupy, za które rok temu płaciliśmy 100 zł, dzisiaj kosztują nas 113 zł. Ceny więc ciągle rosną, a to hamowanie inflacji to w największej mierze efekt statystyczny, który ekonomiści nazywają efektem bazy. Już w zeszłym roku inflacja wystrzeliła, a my dziś porównujemy się właśnie do tego poziomu. Ceny zatem wciąż drastycznie rosną i rosnąć będą, tyle, że odrobinę wolniej. A o znaczących obniżkach, póki co, nie mamy co marzyć.
Wygląda więc na to, że nasze już i tak chude portfele będą w nadchodzącej przyszłości jeszcze chudsze.