Twarda inflacja do zgryzienia

Większość osób, z którymi miałem okazję rozmawiać deklaruje wprost, że myśli o inwestowaniu i zdecydowanie chciałoby to robić. Chcieliby, zazwyczaj w jakiejś nieokreślonej perspektywie czasu, przeznaczyć swoje środki na szeroko rozumiane inwestycje i zacząć budować swój majątek oraz bezpieczeństwo finansowe

Z jednej strony – konieczna walka z inflacją; z drugiej zaś, perspektywa tragicznej powtórki z rozrywki, czyli niekontrolowanego rozlania się kryzysu bankowego.

Jego ofiarą jak dotąd padły trzy amerykańskie komercyjne instytucje finansowe. Ale wstrząsy wtórne dotarły aż do Europy, a ich konsekwencje już napędziły stracha bankierom na całym kontynencie. A i w samych Stanach nie ma pewności czy upadek kalifornijskiego SVB i jego konsekwencje kończą sprawę. Zwłaszcza, że amerykańscy oficjele z administracji nie wykluczają objęcia gwarancjami wszystkich depozytów bankowych. Znaczy się, ciąg dalszy jest spodziewany.
 
Na ten moment FED zdecydował o podniesieniu stóp procentowych o 25 punktów bazowych, co było zgodne z ogólnymi oczekiwaniami. Taka decyzja wprost wskazuje, co jest dla Amerykańskiego Banku Centralnego większym zagrożeniem. Okazuje się, że ważniejsza w obecnej sytuacji jest **walka z inflacją**. Ważniejsza nawet niż niebezpieczeństwa związane z funkcjonowaniem całego systemu bankowego! Ten, jak zapewniał uspokajająco sam Jerome Powell, jest „zdrowy, odporny i dobrze dokapitalizowany” (nagroda za sformułowanie). Czyli przekładając – spokojnie ludzie, banki dadzą radę.
 
Przewodniczący uspokaja również, że FED „ma swoje sposoby, by zapewnić bezpieczeństwo pieniądzom klientów”. Potrzebny jest przy tym jeszcze ściślejszy nadzór, jako że zarządzający z SVB, znów cytując, nie zdali egzaminu z przezorności (też niezłe określenie).

Niektórzy zwracają jednak uwagę na pozytywne strony wspomnianego upadku i innych kłopotów związanych z sektorem bankowym.

Wszystko wskazuje na to, że amerykańskie banki zaostrzą swoją politykę kredytową. Do gospodarczego obiegu będzie więc trafiać mniej pieniędzy; a to wprost powinno zadziałać jak dalsze podwyżki stóp procentowych, zarządzone przez Bank Centralny. Ale kiedy i jak mocno się to wydarzy – nie wiadomo.

Obecna sytuacja ujawniła, że do zawalenia się i zbankrutowania amerykańskiego banku średniej wielkości wystarcza mniej niż 48 godzin!

Wieść o kłopotach rozchodziła się bowiem lotem cyfrowej błyskawicy; cóż, witamy w świecie, w którym de facto o upadku instytucji finansowej decyduje nowoczesna technologia i – media społecznościowe.
Podobnie zresztą błyskawicznie potoczyły się problemy Credit Suisse, globalnego potentata o beznadziejnej reputacji i tak słabych wynikach finansowych, że fala masowych wypłat depozytów przez klientów indywidualnych wzbierała już od miesięcy. Podpalaczem tutaj okazali się arabscy udziałowcy banku, którzy ogłosili, że nie mają zamiaru ratować go kolejnymi wagonami wrzucanych w studnię dolarów w nieskończoność. Dalej poszło bardzo szybko, gdy inny szwajcarski bank został wybrany na ochotnika do wykupienia swojego konkurenta. Jak bardzo zachwyciło to wykupującego, możemy się tylko domyślać. A jakie będą tego efekty długofalowe, przekonamy się paradoksalnie bardzo szybko. Pamiętajmy zaś, że pierwszą przyczyną tego wszystkiego jest bezprecedensowe pompowanie przez całe lata całej światowej gospodarki tanią lub zgoła darmową gotówką.

Sytuacja w każdym razie jest o wiele bardziej skomplikowana i niepokojąca, niż jeszcze na początku roku.

Co nie oznacza, że problemów i sygnałów potencjalnej katastrofy wtedy było mniej. Po prostu, nie było ich widać, ponieważ siedziały cicho, ciasno upchnięte w szafie